Sardynia Wakacje 2017
Sardynia Wakacje 2017
Kupno tanich lotów to naprawdę pestka w porównaniu do całej
logistyki związanej z wyjazdem, a w przypadku większej ilości osób to już się
trzeba trochę nagimnastykować. Za loty w terminie 11-25 lipca 2017 r. dla 7
osób zapłaciłem naprawdę jakieś grosze nieporównywalne nawet do ceny za przejazd
pociągiem pendolino nad Bałtyk. I potem zaczęły się schody, czyli szukanie
noclegu. Po przejrzeniu ofert na bookingu skreśliliśmy definitywnie hotele, ze
względu na ceny na Sardynii. Potem też nie było różowo. Po przejrzeniu prawie
wszystkich stron z noclegami zaczynając od ww. strony, przez onlyapartments.com
i wiele innych, rozważając także domki na kempingach, stanęło na Airbnb. Po
akceptacji wszystkich uczestników eskapady co do warunków przedstawionych na
zdjęciu, gdzieś tak na wiosnę 2017 r., wybraliśmy mieszkanie w Alghero.
Niestety po dwóch tygodniach właściciel mieszkania zawiadomił nas, że trafił mu
się klient długoterminowy, który wynajął jego mieszkanie na 3 lata. Na
pocieszenie, przy pełnej konspiracji podał szyfrem swój e-mail, żeby pogadać
bez pośredników. Zdradził nam, że serwisy typu booking.com czy Airbnb pobierają
zbyt duże prowizje i większość lokalnych właścicieli nieruchomości wynajmujących
w Alghero swoje cztery katy ogłasza się na lokalnym serwisie - https://www.flat358.com/
. I to był strzał w 10-tkę, bo za cenę tygodnia pobytu dla czterech osób w
hotelu w tym terminie, mieliśmy 150-cio metrowe mieszkanie dla całej bandy i to
na 14 noclegów. W dodatku na trzy strony świata do mieszkania przylegał ogromny
taras. Minusem teoretycznie była lokalizacja, bo na oko po mapie było ze 4-5
km. do centrum, za to do pięknej plaży mieliśmy 100 metrów. Wpłaciliśmy
zaliczkę jakimś dziwnym przelewem przez telefon i z duszą na ramieniu (bo nigdy
nie korzystaliśmy z tego serwisu), czekaliśmy wyjazdu. Kontakt był przez
WhatsApp. Przyjechaliśmy taksówką pod wskazany adres, budynek stoi i w dodatku
jest taki sam, jak na zdjęciach, to nie jest źle. Zadzwoniliśmy do właścicielki,
która powiedziała, że przyjedzie za dwie godziny, bo jest zbyt wcześnie na
zameldowanie. Wcześniej kalkulowaliśmy, że podjedziemy komunikacją publiczną
pod ten apartament, a to nam zajmie trochę czasu, i właściwie to nie wiem po co
wybraliśmy podróż taksówką.
Z racji tego, że do plaży mamy trzy kroki to pierwsze
co robimy to idziemy przywitać się z morzem. Jest fajnie i oczy się sycą
najlepszymi odcieniami błękitu i w dodatku z ogromnym plusem – część plaży jest
w sosnowym lesie dającym cień.
Potem trzeba wrzucić coś i ząb i jak to we Włoszech
wybór pada na pizzę w całkiem niezłej restauracji. Ceny nawet przystępne, choć
ludzie w internetach pisali, że straszne.
Zaletą tego, że starówka Alghero jest w pewnej
odległości od naszego mieszkania, jest to, że aby tam się dostać musimy zrobić
sobie bardzo długi spacer. A to właśnie my bardzo lubimy i aktywność ta
powoduje, że pomimo zjadania takich bomb kalorycznych jak np. pizze, spalamy trochę kalorii.
Sama starówka jest fajna i ma mnóstwo zakamarów w które od pierwszych dni wsadzamy nosy, żeby sprawdzić „a co tam jest”. I jest pięknie i miło ogromnie… i jedzenie tutaj też dają pyszne(ryby i owoce morza to niebo w gębie). Do tego lody czy drinki czy…
…lokalne piwko, które jest naprawdę świetne.
Na starówkę Alghero zaglądamy też wielokrotnie nocą, aby zbadać rytm miasta i zawsze współgramy z tym rytmem wspaniale. Do później nocy mają otwarte nie tylko bary i restauracje, ale też np. sklepy z wyrobami z miejscowego korala.
Będąc tutaj zaliczamy mnóstwo knajp z miejscowym
jedzeniem, ale z racji cen co drugi dzień pichcimy też coś w domu. Trafiliśmy
dość niedrogi sklep umiejscowiony trochę w głębi lądu, gdzie rzadko zaglądali
turyści, ale często można było tam spotkać miejscowych. Oprócz wszelkiej maści
makaronów można też było tu dostać świeżo wyrabiane tortelini czy ravioli z
rożnymi nadzieniami (nam najbardziej przypadło do gustu nadzienie
szpinakowo-serowe) i dzięki towarowi z tego sklepu można było wyczarować pyszne
jedzenie praktycznie za grosze. Cyklicznie, co jakiś dzień odbywał się też
niedaleko nas targ, na którym można było kupić świeże, lokalne produkty.
Wieczory, w które nie organizowaliśmy spacery do
„centrum”, umilaliśmy sobie na łonie natury na naszej plaży. Super miejsce na
wieczorne delektowanie się odcieniami błękitu, a dodatkowo zabrałem hamak,
który rozkładaliśmy w cieniu nadmorskich sosen i można się było na nim
zrelaksować. Kupiliśmy też jednorazowego
grilla na którym upichciliśmy kilka miejscowych wyrobów popijając pysznym,
sardyńskim winkiem. Grillowali też miejscowi Włosi i raczej czynność ta nie
jest zabroniona na tym odcinku plaży, przy którym mieszkaliśmy.
Świat jest mały. Siedząc kiedyś na plaży nasz syn
głośno powiedział „Błażej jest na Sardynii i za chwilę do nas podjedzie z
rodzicami”. Zgadali się przez net z kolegą z podstawówki i za chwilę faktycznie
podjechał z rodzicami. Trochę pogadaliśmy i na resztę popołudnia zabrali
chłopaków na wycieczkę. Naprawdę świat się skurczył, bo to nie pierwsza tego
typu sytuacja – kiedyś syn spotkał kolegę w sklepie na Teneryfie.
Nie ulega wątpliwości, że to właśnie plaże są
największym atrybutem Sardynii i tam też wyprowadzałem na spacer moją ulubioną
zabawkę – wykrywacz metali. Chodziło się naprawdę świetnie i bez stresu, a
tylko raz przegonił mnie właściciel nadmorskiej restauracji, kiedy za bardzo
zbliżyłem się do pustych o poranku stolików.
No ale nie tylko plażą i spacerami na starówkę
człowiek żyje i trzeba też zobaczyć „a co tam jest” poza samym miastem.
Znaleźliśmy, że ciekawą atrakcją są rejsy statkiem do groty Neptuna na klifie
Capo Caccia. Firm oferujących taką przyjemność jest kilka i wszystkie sprzedają
rejsy mniej więcej w takiej samej cenie, to pewnego dnia wybraliśmy pierwszą z
brzegu i udaliśmy się w rejs do tej groty.
Kiedy znowu zaczynamy się nudzić pada pomysł na
wypożyczenie auta i wycieczkę po okolicy. Ze względu na czterdziestostopniowe
upały auto musi być z klimą. Musi też być trochę większe od standardowego, bo
jest nas 7 osób. Na campingu zlokalizowanym blisko naszego mieszkania jest też
wypożyczalnia aut. Nie mają siedmioosobowych, ale mają dziewięcioosobowego
Fiata Ducato, który wypożyczamy na cały dzień za 100 euro. Jedziemy do Bossy
miasteczka oddalonego od Alghero o kilkadziesiąt kilometrów mijając po drodze fantastyczne
widoki. Po kilku postojach i pstrykaniu fotek nikomu już się nie chce wysiadać
z auta gdzie klimatyzacja pięknie chłodzi. Jak dojechaliśmy na miejsce to
pospacerowaliśmy trochę w dolnej części miasta i było ok. Następnie trzeba się
było trochę wspiąć na coś w rodzaju murów miejskich i tu też wszyscy dali radę.
Na koniec został zamek na wzgórzu, który zdobyła Mania, Basia i ja. Reszta się
poddała w tym upale i zaległa w miejscowej kawiarni u podnóża zamku sącząc
napoje chłodzące.
Położone już lekko w górach miasteczko Tinnura było
ostatnim punktem naszej wycieczki. Na ścianach domów tej miejscowości zostały
umieszczone sceny z życia i postacie jej mieszkańców. Daje to naprawdę świetny
efekt.
Samochód oddajemy do kempingowej wypożyczalni i stąd
jest już rzut beretem do domu.
Cały pobyt kręci się mniej więcej w takim scenariuszu
– mój poranny spacer, śniadanko, plażowanie, spacer popołudniowy z obiadem w restauracji lub
ewentualnie obiad w domu, wieczorny pobyt w knajpce lub wieczorne wylegiwanie
się na plaży z kojącymi oczy widokami. A na dobranoc winko na tarasie i turniej
karciany trwający cały pobyt. Całą pulę a zarazem główną nagrodę z wszystkich
dni zgarnęła córka. Ciężko stąd było wrócić do domu i szarej rzeczywistości. Na
pewno nie zwiedziliśmy zbyt wiele ze względu na temperaturę nie pozwalającą na
ganianie za atrakcjami, ale pozostawia to też taki poziom niedosytu, że bardzo
chętnie każdy z nas wróci jeszcze na Sardynię.
Komentarze
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za komentarz. Wszystkie uwagi są dla mnie cenne.