Włoska Kampania i Apulia wiosna 2018

Włoska Kampania i Apulia wiosna 2018


Czasami bywa tak, 

że znajdujemy tani bilet lotniczy do danego miejsca, 

ale bardzo trudno tanio

znaleźć lot powrotny. 

Wyjściem z takiej sytuacji bywa 

pewna elastyczność polegająca na znalezieniu

lotu powrotnego z innego lotniska, 

do którego jednak da się dostać 

w inny sposób. Tak też było i w

tym przypadku, gdzie tanie bilety 

na 31 maja kupiliśmy 

do Neapolu, a lot powrotny w dobrej cenie

był 5 czerwca z Bari. 

Pomiędzy miastami przemieściliśmy się 

flixbusem w cenie kilku euro od osoby. 

tym sposobem zaliczyliśmy dwie włoskie krainy, 

a mianowicie Kampanię i Apulię (a nawet

przejeżdżaliśmy przez Bazylikatę) 

za cenę podróży pociągiem po Polsce.




Dojazd z lotnisk do centrów miast 

bywa obłożony zazwyczaj jakąś zbójecką opłatą,

która zazwyczaj ma

na celu zdarcie z turystów ostatnich dudków 

w zakopiańskim stylu. 

Na szczęście jest serwis fly4free z

forum, na którym jest ogromna baza 

wiedzy jak wyjść z takiej sytuacji, 

z której korzystamy również i w

tym przypadku. 

Często jest tak, że zamiast brać autobus lotniskowy 

za np. 5 euro z pod samego

terminala to wystarczy przejść kilkaset metrów 

i złapać autobus miejski za 1 euro. 

Przy czteroosobowej

rodzinie zostaje trochę na inne rozrywki. 

Po  wylądowaniu łapiemy więc 

autobus 182 do centrum

miasta (niektórzy polecają nawet spacer z lotniska, 

bo i widoki ładne i idzie się cały czas z górki) więc

po chwili jesteśmy pod naszym mieszkaniem. 

Idziemy na klasyczne włoskie śniadanie czyli kawa +

słodki  wypiek a potem 

zostawiamy nasze graty w mieszkaniu, 

które jeszcze nie jest gotowe a

my ruszamy na zwiedzanie stolicy pizzy 

aby zobaczyć „a co tam jest?”.



Pierwsze wrażenia są trochę mieszane, 

bo przekaz medialny przed wizytą 

utrwala nam w głowach, że

Neapol powinien być brudny m.in. 

ze względu na strajki ekip 

oczyszczających miasto i panującą

opinię, że to gwarne i nieczyste miasto. 

I tak też bywa miejscami i poza zwykłymi śmieciami 

widać na

ulicach porzucone wielkogabarytowe sprzęty AGD. 

Ale są też miejsca wizytówki, które są czyste -

Zamek Nowy, Galeria Umberto I, Zamek Jajeczny, 

które dają ukojenie dla oczu i 

nie ma naprawdę do

czego się przyczepić. 

Za to mieszkańcy tego zgniłego zachodu 

są uśmiechnięci, serdeczni i mają

totalny luz. Fajnie wygląda obtarty 

Fiat Multipla (uchodzący za jeden z najbrzydszych 

samochodów na

świecie), który służy do tego, 

do czego został stworzony, 

czyli przewozu osób i towarów, a nie jak u

nas aby go pieścić i pucować 

i żeby koniecznie sąsiada 

w oczy kłuł i wkurwiał. No chyba, że motywem

tych rys była niechęć do tego konkretnego 

modelu auta (nietrafiony prezent?), 

choć to raczej błędna teoria.


Potem wjeżdżamy kolejką 

na górę do Zamku św. Elma, 

skąd jest piękny widok na 

panoramę Neapolu i

Wezuwiusza. 

Na piechotę wracamy do centrum, 

kręcąc się ciasnymi ulicami starówki. 

Potem

znajdujemy restaurację, 

gdzie córka (która nie lubi pizzy) 

może zjeść spaghetti, a następnie idziemy

wszyscy do pizzerii, choć nie do słynnej 

w której jadła Julia Roberts w filmie 

Jedz, módl się, kochaj, bo

tam jest straszna kolejka. 

I tu następuje przełom, ponieważ córka 

spróbowała pizzy marinara (bez

sera) za to z fajnymi przyprawami i tą pizzę polubiła.






Wieczorem wracamy do mieszkania, 

a licznik na telefonie syna pokazuje, 

że zrobiliśmy na piechotę

około 20 km, i pokonaliśmy 

32 pietra w górę. Mieszkanie jest fajnie 

zlokalizowane i mamy nawet

taras widokowy, z którego można by 

teoretycznie przejść po dachach 

dochodząc do kopuły

miejscowej katedry i jest całkiem przytulnie. 

Fajnie też jest trochę popodglądać normalne życie

sąsiadów Włochów, które toczy się dla nich 

gwarnie codziennym trybem.

Na następny dzień po śniadaniu 

jedziemy do Pompei. 

Pomyliłem pociągi, ale wyszło nawet lepiej,

ponieważ mogliśmy wejść w innym miejscu, 

zburzonego przez erupcję Wezuwiusza miasta, 

a wyjść w

innym, bez konieczności wracania. 

Są dwie linie kolejowe obsługiwane przez: 

Trenitalia (mniej

korzystne połączenie) i Terra Vezuwiana 

(działają na innych biletach i mają 

oddzielne automaty

biletowe, ale dla zwiedzania Pompei 

jest to dużo lepsza opcja).

Ruiny robią niesamowite wrażenie i pięknie ukazują 

jak wyglądało to miasto blisko 2000 lat temu.

Stan zachowania tego miejsca powoduje wielki 

uśmiech na gębie, zadumę i pracę wyobraźni na

pełnych obrotach, która nie nadąża za 

przedstawianiem obrazów, jak wyglądało tu życie przed

erupcją Wezuwiusza w 79 r. n.e. Co ciekawe, 

to nie wszystko zostało jeszcze odkryte i ekipy

archeologiczne cały czas pracują w tym terenie. 

Pomimo obejrzeniu w przeszłości już kilku ruin

starożytności, to Pompeje wskakują teraz na nr 1, 

jeśli chodzi o widowiskowość. Jedynym minusem

jest ponad 30-to stopniowy upał, na który nie ma się 

wpływu, ale przemykamy zacienionymi stronami

starożytnych ulic.











Potem jedziemy do Sorrento, 

które również jest piękne, ale trochę snobistyczne. 

Pełno tu

ekskluzywnych restauracji 

umiejscowionych 

na tarasach z pięknymi widokami. 

Na szczęście część

tarasów widokowych z pięknymi panoramami

jest ogólnodostępna dla wszystkich 

i można nacieszyć

oczy bajkowymi obrazkami. 

Zjadamy obiadokolację na starówce 

i pociągiem wracamy do Neapolu.





Kolejny dzień to podróż autobusem do Bari. 

Zostawiamy Neapol z dziwnym uczuciem, 

że było to

jedyne miasto we Włoszech, 

którego chyba nie chcielibyśmy 

zobaczyć ponownie bo było zbyt

hałaśliwe, trochę brudne 

i trochę nieprzyjemne (takie było 

wrażenie na świeżo, bo teraz o ile sam

Neapol może bym pominął, to okolicę 

już z chęcią bym jeszcze raz zadeptał). 

Po 3 godzinach jesteśmy

w stolicy Apulii. Byłem tu wcześniej z synem, 

który snuł nawet plany studiowania na miejscowym

uniwersytecie. Z dworca w Bari 

na piechotę docieramy do kolejnego 

mieszkania i tu zgrzyt. Dzwonię

do właściciela, który miał na nas czekać, 

a on mówi, że wyjechał z żoną 

a wskazówki jak otworzyć

mieszkanie przesłał kilka dni wcześniej 

mailem 

przez stronę 

booking.com. Sprawdzamy wiadomości,

ale coś wycięło informację ze wskazówkami. 

Po wymianie wiadomości 

dostajemy się do mieszkania i

po krótkim odpoczynku ruszamy 

na zwiedzanie starówki. 

Miasto sprawia wrażenie wymarłego, a

przyczyną jest długi weekend Włochów, 

bo dzisiaj mają Święto Republiki. 

Na starówce zjadamy

pyszną pizzę i foccacię, 

a ceny są dużo niższe niż w Neapolu, 

nie mówiąc o Warszawie.





Po zwiedzaniu idziemy spać z zamiarem 

porządnego się wyspania i rezygnacji z wycieczek do

Locorrotondo i Alberebello 

na następny dzień 

(byłem tu wcześniej z synem, 

a jest to też powód żeby

tu wrócić ponownie) i zrobienie leniwego dnia. 

Rano mamy śniadanie w kawiarni 

oddalonej o kilka

minut od mieszkania, 

gdzie dostajemy kawę i pyszne rogaliki. 

Potem syn zostaje w mieszkaniu, a

reszta ruszą na plażę Pane a Pomodoro, 

do której mamy 5 km. spaceru w jedną stronę. 

Na plaży

sporo ludzi, ale znajdujemy miejsce. 

Woda fantastyczna i razem z córką 

spędzamy w niej sporo czasu.

Potem powrót w kierunku mieszkania, 

foccacia + pizza, 

i znowu spacer na starówkę, tym razem

połączony z wieczornym winem 

i deserem dla córki (pyszny suflet czekoladowy). 

Kolejny dzień to

powrót do starego rytmu, 

czyli intensywne zwiedzanie. 

Po śniadaniu w kawiarni ruszamy pociągiem

do Monopoli, miasta na obrzeżach którego 

na lokalnym kempingu, 

mieliśmy swoją główną bazę dwa

lata temu z synem. Miasto z przepiękną starówką, 

gdzie białe domki są udekorowane pięknymi

kwiatami. Lody, piwo i jedziemy do kolejnego miasta.






Tym razem jesteśmy wszyscy tu pierwszy raz 

a jest to Polignano a Mare. 

Przepiękna starówka i super 

widoki ze skał, ale miasto trochę snobistyczne 

– restauracje pełne eko, bio, organic i 100 % natural

produktów przez co ceny 4 razy większe niż 

w Monopoli czy Bari. 

To samo z pamiątkami, wszystko

home made i ceny 5 razy wyższe, 

choć nie wszystko wyglądało 

wcale ładniej niż masowa produkcja.








Wracamy do Bari i tu 

przeżywam porażkę kulinarną, 

bo polecana w internetach i tv Focacceria

Bariese La Puppeta, nie dość, 

że oferowała drogie jedzenie, 

to jeszcze wszystko było zimne. 

Nie

polecam tego miejsca. 

Za to pizzeria przy samym domu 

rewelacja, Pizzeria al Buco to jedna z

najlepszych w tym mieście, 

a smak ich wyrobów jest genialny.

Podsumowując zrobiliśmy podczas tego pobytu 

po około 100 km. spaceru i były to bardzo przyjemne

chwile podczas których wiedzeni dziecięcą 

ciekawością „a co tam jest” zapuszczaliśmy się w

przeróżne zakamarki krainy pizzy i foccaci. 

Smaki w większości 

jak najbardziej wspaniałe a córka

zaczęła od tego momentu jeść pizzę. 

Pakowanie i nastawiamy budziki 

bo rano powrót do domu.

Udaje nam się jeszcze załapać 

na śniadanie w kawiarni 

i ruszamy do Polski. Po niecałych dwóch

godzinach lądujemy w Warszawie 

i jest zdecydowanie zimniej niż we Włoszech. 

Powrót do szarej

rzeczywistości nie jest przyjemny, 

ale wspaniale jest podróżować 

i odkrywać nowe miejsca i smaki.


<<<<< poprzedni wpis












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maroko 2017

La Palma styczeń 2018 rok.