2014 Spacer po Norwegii

 

2014 Spacer po Norwegii

 

Z racji tego, że od ostatniego wypadu  https://acotamjest.blogspot.com/2021/04/rok-2014-fuerteventura-i-lanzarote.html minęło sporo czasu, to cząstka w środku mnie odpowiadająca za nałóg wyszukiwania tanich lotów zaczęła powodować nerwowe swędzenie tyłka i musiałem coś kupić. Cokolwiek, żeby tylko zaspokoić swój głód wynikający z uzależnienia i znaleźć kolejne miejsce w którym można by zobaczyć „a co tam jest”. Padło na Norwegię z dwóch powodów, po pierwsze było najtaniej a po drugie warto by było zobaczyć ziemię po której ganiali się Wikingowie, a słynny serial o nich świeżo majaczy w głowie. Zanim się zdecydowaliśmy to aby było po taniości (17 zł za odcinek lotu) wylatujemy z Modlina, a wracamy do Poznania, z którego sobie przyjedziemy do Warszawy Polskim Busem (po 5 zł od osoby). Ekipa składa się ze mnie i syna oraz mojego przyjaciela Lesia, który zabiera swoją nastoletnia córkę w podobnym wieku do mojego pacholęcia. Druga część ekipy jest zadowolona z lądowania w Poznaniu, bo właśnie tam mieszkają. Startujemy w piątek po południu, a do Modlina docieramy za 8 zł przesiadkowym autobusem który obsługuje trasę na lotnisko w Modlinie.

Lądujemy w norweskiej miejscowości Rygge, do której w chwili obecnej już nic nie lata. Po wylądowaniu idziemy spacerkiem do opatrzonej wcześniej na mapach google miejscówki gdzie możemy rozbić namiot korzystając ze skandynawskiego prawa do rozbicia namiotu na łonie przyrody w miejscu które nie sąsiaduje z zabudowaniami. Z założenia mieliśmy pospacerować po norweskiej ziemi i kontemplować ich słynną przyrodę. No to ruszamy z lotniska i pierwsza niespodzianka, to przywitanie po Polsku – syf i śmietnik z opakowań po polskich produktach (puszki po Harnasiu i innych rodzimych wyrobach dominowały), trochę tego uchwyciłem na zdjęciu poniżej i to naprawdę mała próbka, bo było tego bardzo dużo.

Jak minęliśmy drogę/ścieżkę z lotniska i skręciliśmy w zakamarki gdzie poruszają się tylko miejscowi, to śmieci już nie było i dało się poobcować z miejscową przyrodą.

W miasteczku zahaczyliśmy jeszcze o sklep spożywczy wybierając jedynie jakieś podstawowe płyny jak woda czy sok i mając z tyłu głowy, że zrobiło się już po 21-ej, ruszyliśmy żwawym krokiem na wcześniej upatrzoną miejscówkę pod rozbicie namiotu, po drodze mijając ładnie wyglądające domki miejscowych.

Na miejscówkę docieramy około 22-ej i robimy kolację z produktów zabranych z domu. Jednak coś jest nie tak, bo cały czas jest widno. Tak samo jest o 21-ej, 22-ej, 23-ej i o północy, kiedy kładziemy się spać, a światła nikt nie gasi! A jak wychodzę na chwilę z namiotu w środku nocy, to dalej jest tak samo. Takie samo oświetlenie jest rano, jak wszyscy wstajemy. 

Plan na dzisiejszy dzień mamy taki, że udajemy się do miejscowości Moss, kręcąc ile się da po zakamarkach, żeby zobaczyć jak najwięcej, a z Moss mamy zaplanowany rejs promem do Horten, żeby się trochę przepłynąć po jakimś małym kawałku Morza Północnego. No to ruszamy powoli zaglądając do zakamarków budzącego się Rygge.

Mijane domki nadal cieszą oko, ale powoli zaczynają coś mówić o nietypowych zamiłowaniach właścicieli. Od nieśmiałego miłośnika róż…

…przez właściciela złotego traktora….

…po miłośnika militariów, mającego przed domem m.in. wieżyczkę od czołgu i minę morską, którą Tomek Czereśniak rozwalił ze stena w jednym z odcinków serialu „Czterej pancerni i pies”. 

Gdzieś w połowie drogi, na odludziu robimy przerwę śniadaniowo-obiadową i gotujemy na jednorazowych kuchenkach zasilanych paliwkami turystycznymi dania błyskawiczne zabrane z domu. Konkretnie posileni wchodzimy do Moss.

Idziemy do przystani promowej i kupujemy bilety do Horten leżącego po drugiej strony Oslofjorden. Z tego co pamiętam, to z racji posiadania dzieci dostajemy jakieś zniżki i nie był to duży koszt. Psuje się jednak powoli pogoda, bo o ile od przylotu było w miarę ok, to zaczynają się pojawiać niepokojące ciemne chmury.


Pogoda robi się na tyle brzydka, ze wywiewa z odkrytego pokładu wszystkich amatorów podziwiania widoków i żeby coś dojrzeć, to trzeba jedynie się dokleić do szyb. Trochę nam to plany zepsuło, bo widoki z rejsu miały być główną atrakcją tej wycieczki.

Wysiadamy w Horten i włóczymy się bez celu po miasteczku zaglądając w różne zakamarki. 





Jest całkiem przyjemnie, miasteczko jest fajne a dominującym tematem jego dekoracji jest morze ( przeważają rzeźby syren, marynarzy i tym podobnych detali a najbliższy festyn jest związany z piratami), ale nasz spokój mąci pogoda. 

Zaczyna siąpić deszcz i chowamy się pod jakąś ogromną altaną w miejskim parku. Jak znajdujemy dziurę w deszczu to ruszamy z powrotem na prom. Wracamy do Moss i kierujemy się w stronę naszego drugiego planowanego noclegu (tym razem w lesie nad jeziorem). Pogoda jednak się psuje i zalegamy pod wiatą przystankową, żeby zrobić obiado-kolację również przyrządzoną na paliwkach turystycznych i własnym prowiancie. Tu obmyślamy plan B, bo stwierdzamy że jak się zrobi większa ulewa to nasz styrany, stary namiot jej nie wytrzyma (widzieliśmy kilkumilimetrowe otwory na szwach poprzedniej nocy, przez które widać było niebo) i wszyscy przemokniemy przed porannym lotem powrotnym do Poznania. Nasz plan B jest taki, że śpimy na lotnisku. Idziemy jeszcze do centrum handlowego trochę się podsuszyć. Dzieciaki buszują po sklepach w wypatrzeniu jakichś okazji, ale znajdują jedynie to, że w tej drogiej strasznie Norwegii konsola Play Station 4 jest sporo tańsza niż w Polsce. No, ale nie chce mi się targać konsoli, bo do domu kawał drogi i przesiadka w Poznaniu. Jakieś pamiątki do domu jednak kupiliśmy w tym centrum i nie były to krewetki, które są już ostatnim produktem znalezionym w norweskich sklepach, który jest tańszy niż u nas. Deszcz przestał i wracamy na lotnisko, znajdując po drodze taką ciekawostkę z rodzimym akcentem, gdzie jest zbiorczy box ze skrzynkami na listy chyba dla wszystkich mieszkańców ulicy a 30% nazwisk na skrzynkach to nazwiska polskie. W ostatnim kawałku lasu przed lotniskiem widzimy jak chłopak z dziewczyną rozkładają tam swój namiot i mamy dylematy czy nie zostać gdzieś obok nich. Na pewno było by raźniej, ale obawa o przemoknięcie wygrywa i idziemy na lotnisko. Na lotnisku sprytnie rozkładamy się tak, że dzieci śpią na ławkach w dorośli pod nimi na karimatach na ziemi. 

Rano przemywamy się w toaletach i po krótkim locie docieramy do Polski. W Poznaniu koleżanka Lesia podwozi nas do centrum, gdzie strzelamy po kilka piw i jemy pizzę robiąc wielkie uff widząc ceny w stolicy Wielkopolski, która zdecydowanie wygrywa w pojedynkach z Norwegią na ceny i na pogodę, a potem jedziemy autokarem do domu. O wycieczce przypomina przelatujący nad nami samolot.

Było całkiem fajnie, ale mam niedosyt, bo po pierwsze pogoda nam trochę sknociła ten wyjazd, a po drugie to nie zwiedziliśmy zbyt wiele, ale uważam, że choć i na tak krótką chwilę było warto. Do Norwegii chciałbym wrócić, ale bardziej na północ a gotowy plan już w głowie siedzi od kilku lat i tylko czeka na okazję, żeby go ziścić. 



<< poprzedni wpis      następny wpis >>






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kijów, Przedwiośnie 2017

Wiosenny Santander 2017

Ferie na Malcie 2017