Jesienna Barcelona 2010
Jesienna
Barcelona 2010
We wrześniu
2010 roku umarł mój teść – Mundek. Wspaniała osoba, której śmierć pozostawiła w
rozpaczy kilka osób. Aby trochę odciągnąć żonę od czarnych myśli wykombinowałem
tanie bilety do Barcelony na wyjazd w terminie 7-10 październik. Zabraliśmy też
dzieci. Był to strzał w dziesiątkę z kilku powodów. Po pierwsze w Polsce była
już ponura jesień a trafiliśmy na letnią pogodę, zobaczyliśmy coś nowego i
spróbowaliśmy odmiennej kuchni. Dodatkowo świetnie się bawiliśmy,
pozwiedzaliśmy, pomoczyli trochę w ciepłym
morzu, no i najważniejsze – żona trochę odpoczęła.
Wielką
zaletą podróżowania ze spacerowym wózkiem dziecięcym było to, że służył jako
pojazd transportowy do przeróżnych siatek z zakupami i innym wyposażeniem.
Pogoda w Barcelonie przywitała nas znakomita i autobusem nr 46 przejechaliśmy z
lotniska na Plac Hiszpański (porady jak najtaniej i najszybciej się dostać z
wszelakich lotnisk do centrów miast można znaleźć na forum https://www.fly4free.pl/forum/ ) . Potem lecimy szybko do hotelu zostawić rzeczy (na
szczęście jest blisko) i idziemy zobaczyć pokaz fontann (światło + dźwięk).
Niestety w tym momencie porażka, pokazy w okresie naszego pobytu w Barcelonie
się nie odbywają, ale też jest fajnie. Wszystko pięknie oświetlone, temperatura
idealna na spacer, no to się snujemy po mieście, nieśmiało penetrując jego
zakamarki, wiedzeni oczywiście dziecięcym pytaniem „a co tam jest”.
Potem
wcinamy jakieś przekąski, powrót do hotelu i spać, bo jutro znowu będziemy
sprawdzać „ a co tam jest”.
Następny
dzień znowu z przyjemną temperaturą i pogodą zachęcającą do spaceru. Ruszamy
więc w miasto zahaczając po drodze co fajniejsze atrakcje ze stworzonego przeze
mnie przewodnika (zawsze przed wyjazdem sprawdzam w Internecie, co warto
zobaczyć i potem robię własny przewodnik dla wygody zwiedzania, no chyba że stoi na półce w domu książkowa wersja jakiegoś miasta czy rejonu). Dzisiaj w
planie spacer wzdłuż wody żeby zobaczyć barcelońskie akwarium, potem coś na
ząb, spacer na plażę a wieczorem powrót przez dzielnice gotycką i słynny deptak
– Ramblę. Pierwsze co się rzuca w oczy to odmienna flora - widzimy ładnie wyglądające drzewa z pniami
o kształcie butelek, które w dodatku w tym czasie kwitły.
Odmienna
jest też fauna, zamiast widocznych w nas stad wróbli, tu akurat całymi stadami
latają papugi. To jest jeden ze smaczków podróżowania i dostrzegania
odmienności świata.
Bardzo dobrze wydaje się nam również
zorganizowanie poruszania się po Barcelonie dla rodzin z dziećmi. Praktycznie
co kilka przecznic znajdziecie jakiś skwerek, park czy deptak z placem zabaw
dla dzieci (i oczywiście ławkami dla rodziców, którzy mogą spocząć). Nie wiem
jak to działa i jest to dla mnie przyrodnicza zagadka, ale dzieci, kiedy wydają
się zmęczone długim spacerem, po zobaczeniu placu zabaw dostają dodatkowej
energii. I po intensywnej eksploatacji tegoż placu zabaw, energia ta utrzymuje
się dość długo, a kiedy opada wystarczy znaleźć kolejny plac zabaw. Wtedy w
2010 r. działało to perfekcyjnie, w latach następnych też, a teraz nie ma nawet
jak spróbować bo dzieci konkretnie podrosły.
Po spacerze docieramy do Barcelońskiego
akwarium i kupujemy bilet rodzinny. Akwarium jest bardzo fajne i dzieciaki są
zachwycone.
Można też zwiedzić wnętrze batyskafu czy
spróbować zmieścić się w skafander do nurkowań głębinowych. Parę godzin to
zwiedzanie trwało, ale wychodzimy wszyscy z uśmiechami na twarzach, aczkolwiek
głodni. Niestety zaraz przy wyjściu z akwarium została umiejscowiona jedna z
największych knajp na świecie ze śmieciowym jedzeniem na M, która dodatkowo
działa na dzieci, dodając zabawki do ich zestawów. I tak zamiast spróbowania
kuchni katalońskiej jemy jakieś dziadostwo, co to przez rok nie czerstwieje.
Posileni udajemy się wzdłuż wody,
spacerem na plażę. Fajne miejsce, super dla mieszkańców mieć coś takiego pod
nosem a my zachwyceni jesteśmy dodatkowo temperaturą wody o tej porze roku.
Poplażowaliśmy trochę to czas ruszać
znowu w miasto i kierujemy się w stronę dzielnicy gotyckiej, po drodze
zahaczając jeszcze jakieś lody, naleśniki i lokalne streetfoody. Fajnie też
wyszła fotka z mistrzem drugiego planu( panem, który ma pozornie głowę wbitą w
mur).
Miło się spacerowało w takiej temperaturze i pięknych okolicznościach przyrody. Potem kierujemy się pod Łuk Triumfalny i przylegający do niego park (tam się dzieci regenerują na placu zabaw ponownie)
a następnie odwiedzamy
barcelońską katedrę (ale nie tą z powieści Falconesa), która z zewnątrz była w
remoncie, ale wtedy jeszcze zwiedzanie wnętrza było za darmo.
Wracamy do hotelu totalnie
zatłoczoną Ramblą i nie rozumiem fenomenu tego miejsca (depatak jak deptak,
tylko ludzi pełno, a Barcelona ma ładniejsze zakamarki jeśli się tylko gdzieś
lekko w bok od Rambli wyskoczy). Wieczorem docieramy pod nasz hotel, którego
okolica też jest miła dla oka.
Następnego dnia udajemy się metrem do
Parku Guell zwanego też Ogrodami Gaudiego, ponieważ to on był projektantem tego
kompleksu (wtedy i ta atrakcja była za darmo). Po drodze wcinamy śniadanie w
jakiejś klimatycznej knajpce i jest w końcu kataloński akcent w postaci
miejscowych tapas, które są pyszne.
Park Guel, pomimo porannej pory jest
pełen ludzi i tętni tu życie. Jest tu też pełno grajków na różnych
instrumentach i przeróżnego rodzaju kuglarzy pokazujących swoje sztuczki
(dzieciaki były zachwycone ogromnymi bańkami mydlanymi robionymi w okolicy
najdłuższej ławki na świecie).
Ogrody bardzo nam się podobały a miejsce
wygląda trochę jak z bajki.
Potem spacerkiem ruszamy w dół miasta, w
kierunku katedry Segrada Familia, która również była zaprojektowana przez
Gaudiego (zarówno wtedy jak i obecnie, pomimo upływu ponad 100 lat budowla nie
ukończona). Po drodze mijamy takie kamienice i np. pomnik Wilka i Czerwonego
Kapturka.
Na miejscu zastajemy jednak taką kolejkę
po bilety do kasy, że odechciewa nam się w niej stać. Udajemy się na lody a
potem na obiad, gdzie znowu zamawiam miks przeróżnych tapasów, które również w
tej knajpce są pyszne.
Potem zygzakiem kręcimy się chaotycznie
i powoli zmierzamy w kierunku hotelu ponownie przeciskając się przez zatłoczoną
i pełną kuglarzy Ramblę.
Na następny dzień po śniadaniu wracamy
do domu, z postanowieniem, że jeszcze tu wrócimy, bo wszyscy czujemy niedosyt,
że pobyt trwał aż tak krótko. Miasto piękne, dobrze skomunikowane i dodatkowo
pełne stacji regeneracji dzieci.
<< poprzedni wpis następny wpis >>
Komentarze
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za komentarz. Wszystkie uwagi są dla mnie cenne.