Rok 2013 Wakacje i Augustów czyli znowu cudze chwalicie…
Rok 2013 Wakacje i Augustów czyli znowu cudze chwalicie…
Majówka udała się świetnie w Toskanii https://acotamjest.blogspot.com/2021/04/woska-toskania-2013.html
i zupełnie nie mieliśmy pomysłu na wakacje. Chcieliśmy czegoś innego mając
zupełnie niesprecyzowane wymagania. Miejsce jednak samo nas znalazło, bo żonie
ktoś coś podszeptał, że ładnie to jest nad Jeziorem Wojciech w Augustowie, że
miejsce sprawdzone i jak to mówią „będzie Pan zadowolony”. No to zabieramy
córkę i jedziemy spontanicznie na kilka lipcowych dni w trójkę (bo syn jest na
obozie harcerskim) zobaczyć co tam jest na tej augustowskiej ziemi.
Na miejscu jest kameralnie, bo do jeziora przylegają
tylko ze cztery posesje, a jedynymi gośćmi poza nami jest żony koleżanka z
pracy z rodziną. Z racji tego, że jezioro jest małe to nie ma na nim żadnych
hałaśliwych sprzętów pływających (a na sąsiednim Białym Augustowskim jest tego
zatrzęsienie), słychać jedynie odgłosy przyrody i ta cisza jest najwyższej
jakości.
Jest naprawdę cudownie i leniwie i chyba właśnie
tego nam było trzeba. O poranku mamy taki widok, a kawa na tym tarasie jest
wyjątkowo pyszna.
Można pluskać się w wodzie, skakać z pomostu,
dryfować na sprzętach pływających, łowić ryby, spacerować po lesie i co tam
jeszcze dusza zapragnie i to w zupełnej izolacji od hałaśliwego świata.
Chłoniemy to miejsce każdym zmysłem.
Wieczorkiem czy za dnia można rozłożyć się z piwkiem,
a przyroda zabawia nasze zmysły. Jakiś drapieżny ptak poluje na swoje ofiary, a
w wodzie pluskają się ryby i ma się wrażenie, że czas płynie wolniej. Jest
naprawdę cudownie.
Te kilka dni jednak mija zbyt szybko niż myśleliśmy
i trzeba wracać do domu. W przypadku tej miejscówki powiedzenie „ cudze
chwalicie…” brzmi z wyjątkowo mocnym akcentem i bardzo się cieszę, że los nas
tu przywiódł a niewątpliwym atutem tego zakamarka jest przyroda. Podobało mi
się na tyle, że z chęcią tu wrócę.
Czekamy na powrót syna i pod koniec lipca jedziemy
do Krynicy Morskiej razem z Manią i rodzinką naszych przyjaciół z którymi
spędzaliśmy majówkę. Morze (nasze morze!) pomimo, że dużo bardziej hałaśliwe
niż poprzednie miejsce, to jednak ma to coś, że raz na jakiś czas trzeba nad
nie pojechać aby poczuć dotyk tego fajnego plażowego piasku i nacieszyć uszy
szumem fal. I nie mam tu na myśli środka dnia z wszechobecnym parawaningiem,
tylko wschody i zachody słońca, kiedy jest naprawdę pięknie a ludzi jest
zdecydowanie mniej.
Można trochę poimprezować i zapomnieć o smutkach
dnia codziennego, a dodatkowo też wyprowadzić na spacer (piekielną w oczach
niektórych zboczeńców) maszynę zwaną wykrywaczem metali, zaspokajając trochę
swój kolejny nałóg (a czasem nawet użyczyć swoje zabawki także dzieciom).
Woda jest jednak lodowata w porównaniu do krajów z
południa Europy, ale dzieciakom to nie przeszkadza i tylko „starzy” ostrożnie
dawkują tą przyjemność mając w pamięci, że grozi taka kąpiel zapaleniem
jajników i innymi atrakcjami.
Koniec wakacji jednak nieubłaganie się zbliżył i po
konsumpcjach tradycyjnych, nadmorskich rybek i wszelakich produktów w punktach
zbiorowego karmienia (które na co dzień zupełnie nie kuszą) popijając to
lokalnym piwem i innymi trunkami, trzeba było wracać do domu.
Dziwny jednak był ten 2013 r., bo pewnego razu po powrocie, podczas wycieczki rowerowej zobaczyłem jakie plony rolnicy wtedy mieli i były one mocno dwuznaczne.
I wszystkie takie sprośno-pornograficzne te plony.
Nie wiem, co to przesłanie miało znaczyć i co przyroda chciała mi przekazać za
komunikat, ale na szczęście kolejne dziecię nam się nie pojawiło w rodzinie.
<< poprzedni wpis następny wpis >>
Komentarze
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za komentarz. Wszystkie uwagi są dla mnie cenne.