Calella 2015, czyli hiszpańskie Costa Brava po raz drugi.

 Calella 2015, czyli hiszpańskie Costa Brava po raz drugi.

Z racji tego, że ostatni pobyt w Hiszpanii był bardzo udany to zapragnęliśmy znowu pomoczyć się w wakacje w cieplutkim Morzu Śródziemnym a dodatkowo chcieliśmy pokazać to fajne miejsce siostrze żony i jej mężowi. Bilety lotnicze na przełom lipca i sierpnia 2015 r. kupiłem w atrakcyjnej cenie odpowiednio wcześniej, a ponieważ mieliśmy tu spędzić 10 pełnych dni, to dodatkowo dokupiliśmy duży bagaż nadawany do luku. Gorzej było znaleźć hotel w dobrej cenie, ale po przeróżnych kombinacjach udało nam się coś zarezerwować w przyzwoitej cenie w biurze podróży (popularna internetowa wyszukiwarka noclegów nie oferowała tak dobrych cen). 

Pomimo, że dojazd z lotniska w Barcelonie na miejsce docelowe mieliśmy obcykany po poprzednim pobycie tutaj, i w zeszłym roku bardzo sprawnie nam to wyszło, to tym razem zaczęło się coś pieprzyć. Na początek samolot załapał opóźnienie, co spowodowało, że pierwszy pociąg do Calelli nam uciekł. No nic, czekamy na drugi. Jak podjechał następny, to był tak zapakowany ludźmi, że wsiadło do niego może ze dwie osoby a wysiadło może ze trzy i nie było w nim absolutnie żadnego wolnego miejsca, a nas było czworo dorosłych i dwoje dzieci. Został jeszcze tylko jeden pociąg, który jechał nawet nie do samej Calelli, tylko do miejscowości Mataro. Alternatywy nie było, no chyba, że noc na dworcu i poranny pociąg. Postanowiliśmy, że pojedziemy do tego Mataro, a tam złapiemy taxi czy coś w tym stylu. Kolejny pociąg też był strasznie przeludniony, ale jakimś cudem udało nam się w niego wbić. W środku nie można było mówić o jakimkolwiek komforcie, bo stojąc na jednej nodze musiałem trzymać jeszcze uciekające w różnych kierunkach walizki. Dodatkowo pociąg był cały przepełniony pijaną młodzieżą, która udawała się na jakąś wielką imprezę plenerową na plażę w Mataro. Wszyscy pili alkohol i jarali trawę w pociągu nie zwracając uwagi na jakiekolwiek przepisy przeciwpożarowe (moje dzieci po raz pierwszy jarały wtedy trawkę razem ze wszystkimi pasażerami). Jak całe to towarzystwo wysypało się na stacji końcowej to poczuliśmy ulgę. Wtedy też delikatnie uśmiechnęło się do nas szczęście, bo sprzed dworca kolejowego w Mataro odjeżdżał autobus, który przejeżdżał przez Calellę i nawet udało nam się do niego zapakować. Finalnie w hotelu Bon Repos zjawiliśmy się już kolejnego dnia o godzinie 1:30. Pan z recepcji dał nam nawet jakieś kanapki na pocieszenie.

Następnego dnia udajemy się na pyszne śniadanie w hotelu i potem leniwie pokazujemy debiutantom znajome zakamarki. Choć jest to małe miasteczko to jednak daje się też wsadzić nos w coraz to nowe zaułki i znaleźć odpowiedź na pytanie "a co tam jest"?
Potem zaliczamy kolejno kąpiel w cieplutkim morzu, miejscowe knajpki i pluskanie w hotelowym basenie. W kolejne dni pogoda nam sprzyja na tyle, że codziennie robimy długie spacery zawijając nawet do sąsiedniej miejscowości - Sant Pol de Mar.



Jako przerywnik w codziennych czynnościach wybraliśmy się na wycieczkę do Barcelony, żeby pokazać debiutantom kilka obowiązkowych punktów w zwiedzaniu tego miasta jak np. Katedrę z powieści Falconesa, kilka budowli Gaudiego czy słynne deptaki. Dodatkowo jak zawsze w tym mieście w oczy wpadają zielone papugi, których w tej części świata są całe stada.



Po powrocie znajdujemy kilka fajnych smaczków również na miejscu, jak np. kamienica cała w kaktusach, czy schron przeciwlotniczy z czasów wojny domowej umiejscowiony w Parku Dalmau, w którym znajduje się mini muzeum dotyczące czasów dyktatury Franco, czy inne ciekawe miejsca. Snujemy się po różnych zakamarkach i jest nam tu dobrze. 

Jako że w hotelu mamy wykupione obiadokolacje, to wieczory spędzamy codziennie w innej knajpce umiejscowionej wzdłuż plaży. Każda z nich serwuje inną muzykę, czasami trafia się też taka z muzykantami grającymi na żywo czy z tańczącymi parami, a my delektujemy się tan sangrią czy innymi napitkami oraz fajnym klimatem tych miejsc. Czasami organizujemy sobie też popijawę na plaży w okolicach knajpy z muzyką, która akurat nam w danym dniu pasuje i nieśmiało ćmi się w tle szumu fal. 
Powoli jednak ten turnus nam mija i wszyscy zgodnie stwierdzamy, że choć jest to popularny nadmorski kurort wybrzeża Costa Brava, to dla nas jest to fajne miejsce. Nie ma tu takich tłumów jak w Mielnie, Władysławowie czy Zakopanem i bez problemów można znaleźć przytulną dziurę, gdzie jest kameralnie. 
Z perspektywy czasu ja osobiście inaczej też patrzę na Calellę po lekturze opowieści opartej na faktach, której tytuł brzmi " Autakra", a autorem jest Leon Pirs. Akcja tej książki dzieje się głównie w tej właśnie miejscowości, choć i inne zakamarki tam opisane również i mnie dotyczą. Naprawdę polecam tą pełną humoru i przygód lekturę.
Ale co dobre, szybko się kończy i pora wracać. Jeszcze tylko ostatni rzut oka z Balkonu na oddalone o kilkaset metrów morze i trzeba się udać na pociąg jadący w kierunku Barcelony, a potem na samolot do domu. Ciekawe czy jeszcze kiedyś tu wrócę?


<<< poprzedni wpis                                                                                następny wpis >>>>











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kijów, Przedwiośnie 2017

Wiosenny Santander 2017

Ferie na Malcie 2017